"Daniel Pielucha - malarz najszczerszy" autorstwa Jana Wołka ... Przypisywanie malarstwom przynależności do „gatunków” ma zapewne na celu prostszą ich identyfikację i ułatwienie definiowalności. Bardzo często są to jednak „rozwiązania siłowe", toteż obecność ich (malarstw) w albumach tematycznych w kontekście innych, pozornie zbieżnych, jaskrawo uwidocznia brak pewnego powodu dla lokowania ich właśnie tam. Owa odrębność jest moim zdaniem wyróżnikiem i powodem do dumy, ale kłopotem dla krytyków i historyków. Ich skłonność do segregowania prowadzi do tego, że publiczność która przyswoiła sobie proste i ogólne sympatie i antypatie nad wyraz często odrzuca en bloc coś, o czym już wie, że tego nie lubi, dokonując klasycznego "wylania dziecka z kąpielą".
Etykieta „Nadrealizm Polski”, którą przylepiono malarstwu Daniela Pieluchy wcale nie pomaga w zrozumieniu malarstwa Daniela. Co najwyżej pomaga wskazać szufladkę, w której można je odnaleźć, tylko dlatego, że dla kogoś była to najbliższa szuflada. Mówiąc to, mam na myśli „nadrealizm” rozumiany jako „surrealizm”. Nawet gdyby ów surrealizm ujmować szeroko, od korzeni do wszelkich przejawów malarskiej apologetyki, Daniel pozostaje odrębny. Więc stawiając cały czas znak równości pomiędzy „surrealizmem”, a „nadrealizmem”, mogę wszelako przyjąć, że nadrealizm (w Dankowym rozumieniu) odnajduje swoje źródło w realizmie, gdy tymczasem surrealizm jeśli odnajduje je tam, to formalnie i niechętnie, bo przecież Ernst i Masson, jako naczelni ideolodzy, dążyli do rezygnacji z dziedzictwa sztuk minionych (zatem także realizmu). Po dziewięćdziesięciu latach od ogłoszenia takich manifestów, trącają one starczą naiwnością. Nie dziwota zatem, że ten gniewny i dziecinny nieco bunt jest obcy Danielowi. Mówię to świadomie, bo mając od lat ciągłą styczność z Pieluchą i Jego twórczością widzę wyraźnie, że nie dość, iż nie odrzuca dziedzictwa realizmu, to przeciwnie, jest jego gorącym orędownikiem. Wystarczy wsadzić oko nieco głębiej w obraz i przestać się ślizgać po ideologiach, a zatrzymać na warsztacie. Danek jest krwistym, pewnym siebie i swoich umiejętności malarzem. Wirtuozem, który gra to, co mu gra (w duszy), bez najmniejszych oporów ze strony warsztatu. Malarzem, który potrafi świadomie powściągnąć "twórcze swędzenie" i zatrzymać się na etapie zwykłego pejzażu, gdy ma taką potrzebę, albo "odjechać" w takie rejony myślenia i przedstawiania, których implikacji mogę się tylko domyślać, bo naprawdę trudno jest wejść w cudze buty. Ale ideowej negacji korzeni w Danku nie widzę ani trochę. Nie widzę ani groźnego pohukiwania surrealistów, ani wcześniejszych dadaistów, z których wyszli i Picabia, i Breton, i Tzara. Może jest w nim zdolność do swobodnego uwolnienia imaginacji i wyobraźni wolnej od racjonalizmu, ale tylko zdolność. Nie obowiązek wynikający z konieczności bycia posłusznym deklaracjom. Dziewięćdziesiąt lat różnicy dało Danielowi świadomość, że może, ale nie musi. Że nie bierze udziału w rewolucji, tylko czerpie z jej osiągnięć już z uśmiechem i na luzie. Dowodzi tego poczucie humoru ujawniające się czasami w Jego obrazach. Nie ma żadnych wściekle zaciśniętych zębów i śmiertelnej powagi. Raz jest bardziej odjechany, raz mniej, a czasem wcale. Ale zawsze jest to Pielucha. Zero naśladownictwa. Ot – swobodne szybowanie.
Surrealizm historyczny był ruchem o ogromnym spektrum. Znaleźli w nim miejsce i Miro i Chirico, i Klee i Ernst, i Arp i Picasso, i Delvaux, i Dali, i Magritte. No to czemu miałby nie znaleźć tam miejsca Pielucha? W zasadzie wszyscy oni byli mało jednorodni i to, co głównie ich łączyło, to zasada swobodnej eksploracji fantazji. I ta konkwista wyobraźni trwała i trwa, choć dokonuje się różnymi środkami lokomocji. I tak samo eksplorował ją Hieronim Bosch, jak Pielucha. Z tego wniosek jedynie taki, że każdemu wolno (na własną odpowiedzialność i kiedy chce). Byle opowieść snuć własnym językiem. A Danek posiada własny język i to bardzo. A że nadrealizm „polski”? A jaki ma być? Mongolski? Skoro był symboliczny i naturalistyczny, to niech sobie będzie i „polski”. A i tak jest baśniowy i Leśmianowski. Bo gdyby przełożyć malarstwo Danka na poezję, to trudno znaleźć malarstwo bardziej Leśmianowskie.
Więc jak nie nazywać Dankowej twórczości, nie o nazwy idzie. Idzie o to, że jest to malarstwo, które samo się określa. Które jest odrębne. Które jest zwodzonym mostem między Tobą a przepastną wyobraźnią artysty. Które jest światem ukrytym i niezależnym od „cywilizacyjnych zakusów”. I to daje Dankowi wolność. In ie jest to jedyna rzecz, której Mu zazdroszczę.